Charles Gordon w Chartumie (Powstanie Mahdiego część I)

Tło – Brytyjska droga do Indii

Na początku XIX wieku podróż statkiem z Anglii do Indii trwała 3 miesiące. Jako że szlak morski dookoła afryki był dobrze znany i strzeżony, Brytyjczycy nie widzieli potrzeby w ustanowieniu krótszej drogi przez Egipt. Z konieczności musiałaby ona biec lądem – byłaby więc narażona na liczne niewiadome i nieprzewidywalne, zupełnie zbędne ryzyko.

Źródło: http://spatial.ly/2012/03/mapped-british-shipping-1750-1800/

Trzy miesiące potrzebne głównie na opłynięcia Afryki to dużo. Dlatego w latach 40-tych w końcu ustanowiono połączenie morsko-lądowe. Podróżni udający się do Indii dopływali do Aleksandrii nad Morzem Śródziemnym. Tam przesiadali się na statek rzeczny i płynęli w górę Nilu, aby w dogodnym miejscu przebyć niewielki już skrawek pustyni i wsiąść na statek pełnomorski na Morzu Czerwonym. Z trzech miesięcy uciążliwej podróży zrobił się jeden.

O dziwo Brytyjczycy nadal nie docenili strategicznej ważności Egiptu, który wtedy nadal był częścią Imperium Otomańskiego. Dali się wyprzedzić. Francuski konsul, a zarazem inżynier, Ferdynand de Lesseps, opętany wizją zbudowania kanału, dopiął swego i kanał został otwarty dla żeglugi 28 listopada 1869 roku.
Teraz droga do Indii zabierała tylko 24 dni, albo zaledwie 18, jeśli na kraniec Włoch najbliższy Egiptowi wybrać się z Londynu koleją.  W ciągu kilku lat niemal wszystkie statki, za wyjątkiem największych, które nie mieściły się w kanale, wybierały drogę przez Egipt. W stoczniach angielskich zahuczało od aktywności – wszyscy budowali nowe konstrukcje, dopasowane technicznie do pokonania kanału. A zaledwie rok później Indie i Londyn zostały połączone linią telegrafu.

To była rewolucja. Indie, wół roboczy imperium, odległa kraina gdzieś w pół drogi do końca świata, nagle nagle znalazły się prawie za rogiem ulicy. Brytyjczycy, obudziwszy się poniewczasie, szukali możliwości zabezpieczenia swoich interesów w Egipcie. Okazja nadarzyła się całkiem szybko.
W 1875 roku Izmaił, chedyw Egiptu, znalazł się na skraju bankructwa. W desperacji zaczął poszukiwać kupca na swoje 177 tysięcy akcji Towarzystwa Kanału Sueskiego. Reszta z łącznej liczby 400 tysięcy akcji była rozproszona wśród drobnych francuskich inwestorów. Do nich  pierwszych zwrócił się chedyw. Nie byli zainteresowani. Kolejne drzwi, do których zapukał, należały do amerykańskiego producenta broni Remingtona. On także nie był zainteresowany. Natomiast rząd brytyjski, który dowiedział się o tej ofercie pośrednimi kanałami i nie zastanawiał się ani ułamka sekundy.

Chodziło o sporą sumę pieniędzy – 4 miliony funtów (dla orientacji: w tamtym okresie roczna pensja inżyniera w Londynie to ok. 110 funtów). Ówczesny premier, Disarelli, musiał tą kwotę zorganizować natychmiast. Parlament, mogący tą kwotę wyasygnować, nie obradował. Disarelli udał się więc do barona Lionela de Rothschielda – najzasobniejszego bankiera w Londynie. Między ludźmi interesu, którzy wiedzą czego chcą, rozmowy są krótkie, a czasem nawet zupełnie zbędne. Wysłany do bankiera sekretarz premiera zapytał:
– Potrzebujemy gazem 4 miliony funtów. Gwarancji udziela rząd. Masz może pożyczyć?
– Niestety nie wziąłem dziś drobnych. Ale na jutro nie ma sprawy.

I tak oto Imperium Brytyjskie przejęło kontrolę nad kanałem, a dokładnie nad 44% udziałów. Ponieważ jednak reszta akcji była w rękach licznych drobnych posiadaczy, Imperium miało głos decydujący. Można się dziwić na bierność Francji w tak żywotnej sprawie. Pamiętajmy jednak, że cała historia zdarzyła się w najbardziej niesprzyjającym czasie – świeżo po wojnie 1870 roku. Francuzi byli zaabsorbowaniu tym, co działo się w Europie.

Brytyjski manewr nie był końcem perypetii. One nigdy się nie kończą. Już następnego roku chedyw ogłosił bankructwo (4 miliony rozeszły mu się natychmiast na waciki) i w Egipcie zrobiło się piekielne zamieszanie. Państwa europejskie, domagające się spłaty długów, nie mogły interweniować siłowo, gdyż Egipt był częścią Imperium Osmańskiego. Ich próby wymuszenia płatności wywołały w końcu bunt ludności i wojska. A rozgonienie parlamentu szybko zmieniło się w powstanie narodowe – raczej mało przyjazne dla Europejczyków.
Odpowiedzią potęg kolonialnych, czyli Francji i Anglii, było wysłanie „sił stabilizacyjnych”. Port i miasto Aleksandria zostały zbombardowane. Flota brytyjska zabezpieczyła kanał, a na ziemi egipskiej znalazło się 20 tysięcy żołnierzy Albionu. Bez formalnego uregulowania tego stanu, Brytyjczycy zawładnęli Egiptem. Egipt nie został ogłoszony ani protektoratem, ani częścią korony.

Nie licząc komplikacji z tracącym siły Imperium Osmańskim, które nadal formalnie było suwerenem Egiptu, w sytuację  wbudowana była inna komplikacja. Na południe od Egiptu, w górnym biegu Nilu, leżał jego wasal – Sudan.  Sprawy egipskie były już kierowane przez Brytyjczyków – ich agent i konsul generalny formalnie tylko doradzający, w praktyce decydował o wszystkim. Teraz należało podjąć decyzję. W Anglii rozgorzała debata, czy to „wszystko” ma też obejmować położony hen daleko, i uznawany za kompletnie bezużyteczny, Sudan.

Mahdi

Osłabienie władzy Egipcjan to właściwy czas. Znalazł się i właściwy człowiek. Dylemat rozwiązał się sam. A rozwiązującym był Mohammed Ahmed, znany jako Mahdi. Ten kaznodzieja i pustelnik, powszechnie uznawany za proroka i świętego, w 1882 roku stanął na czele powstania przeciwko władzy egipskiej.

Pierwsze zwycięstwa uskrzydliły jego wyznawców i wojowników. Ich liczba wzrosła lawinowo. Wojownicy Mahdiego motywowani głęboką wiarą w boże posłannictwo przywódcy, zwani są czasami derwiszami. Derwisze to ludzie, którzy choć nie są kapłanami, poświęcili się służbie Bogu.

Egipcjanie nie radzili sobie z coraz mniej ciekawą sytuacją. W końcu wysłali z Chartumu armię liczącą 8000 ludzi, aby uwolnić z oblężenia mahdystów twierdzę El Obeid. Choć korona brytyjska nie była oficjalnie zaangażowana, dowódcą armii został brytyjski generał Hicks. Armia ta miała się zmierzyć z 40 tysiącami uskrzydlonych zwycięstwami fanatyków, gotowych na wszystko i mających za wodza proroka zesłanego przez Boga.
Rezultat starcia mógł być tylko jeden. Na widok buntowników armia Hicksa… rozpadała się jak domek z kart. O żadnym dowodzeniu,  manewrowaniu, czy nawet planowym wycofaniu nie było mowy. Kompletnie pozbawieni woli walki żołnierze rzucili się do panicznej ucieczki. Ich dowódca i inni towarzyszący mu Europejczycy polegli z rąk nieprzyjaciół.

Anglicy podjęli decyzję o wycofaniu egipskich garnizonów z Sudanu. Łatwo powiedzieć. Garnizony egipskie były rozciągnięte wzdłuż Nilu na przestrzeni trzech tysięcy kilometrów. Była to, i jest do dzisiaj, pozbawiona wody i dróg pustynia. Do skomplikowanego zadania Brytyjczycy wyznaczyli Charlsa George’a Gordona.

Niepokorny

Charles George Gordon. Źródło: Wiki Commons

Gordon był osobą nietuzinkową i wyjątkową. Miał też niezwykłą awersję do rozkazów i regulaminów; był  osobowością bardzo konfliktową i nieobliczalną. Był niezwykle niezależny, a jednocześnie prostolinijny. Zdarzył się przypadek, że zwrócił się do przełożonych z uwagą, że jego żołd jest za wysoki.

Zasłużył się w wojnie krymskiej (1853-56). Później znalazł się w Chinach, w czasie wojen opiumowych. W 1860 roku uczestniczył w marszu na Pekin. W roku 1962 został oddelegowany do dyspozycji chińskiego cesarza i mianowany dowódcą milicji walczącej przeciw rebelii Tajpingów.

Gordon szybko pokazał swój talent i zdecydowanie. Dowodzony przez niego wojsko zyskało nazwę Niezwyciężonej Armii. Za wybitne zasługi cesarz mianował go wicehrabią, armia brytyjska pułkownikiem (lieutenant colonel). Tam też zyskał przydomek China Gordon.
Jego kariera w wojsku zaprowadziła go do Afryki. W roku 1874 pojawił się w Egipcie, gdzie został mianowany pułkownikiem armii egipskiej. Przez pewien czas był gubernatorem generalnym Sudanu. Zwalczał wtedy handel niewolnikami w samym Sudanie i przyległych terenach.

Robił to w sposób dla siebie typowy, czyli spektakularny. Absolutnie nie przejmował się ani rozkazami przełożonych, ani nawet interesem gospodarczym kraju, dla którego służył. Jednym z „nowatorskich” elementów jego bezwzględnej walkę z handlem niewolnikami było wykupywanie zniewolonych nieszczęśników. Byli oni następnie szkoleni na żołnierzy i wysyłani do zadań policyjnych likwidacji niewolniczych karawan.

W trakcie służby zdarzył się następujący epizod. Jednym z najpotężniejszych handlarzy niewolników był niejaki Zubejr. Prowadził on szerokie interesy w Egipcie i poza nim, miał własną prywatną armię, a zabezpieczony był silnymi powiązaniami z członkami egipskiego rządu. Gdy jednak odwiedził Kair, został przez Anglików aresztowany. Na wieść o tym jego syn Sulejman wzniecił rewoltę. Gordon nie wysłał ekspedycji karnej. Wykazał się zamiast tego iście ułańską fantazją. Ubrawszy się w paradny generalski mundur, w pojedynkę pojechał paradnym dromaderem w pustynię, odnalazł obóz Sulejmana i tak go zagadał, że tamten poddał się i zdał na łaskę Anglika.

Po zakończeniu służby dla Egiptu Gordon przeszedł kilka epizodów służby m. in. na przylądku Cape w Afryce Południowej. Wtedy wyznaczono go do wspomnianego zadania ewakuacji garnizonów egipskich z Sudanu.

Przybył do Kairu na początku roku 1884 roku i mianowany gubernatorem ogarniętych rebelią terenów ruszył na południe. Misja: ewakuacja egipskich garnizonów z Sudanu.
Co na to Gordon: „Akurat! Po moim trupie”.

Wysyłający Gordona z Londynu przełożeni, znając jego naturę, upewnili się, że tamten głośno i wyraźnie potwierdzi, że je rozumie i zamierza wykonać. Łatwo się domyślić, że Gordon nie nadawał się do misji poniżającego wycofania. Było to absolutnie wbrew jego naturze. Widząc co wynikło z obecności Gordona w Sudanie, pomysłodawca ukrył się i przed współczesnymi, i przed węszącymi po archiwach historykami. Brytyjczycy, zamiast zakończenia kłopotów, weszli we wzorcowe bagno jak z obrazka.

Po dotarciu do Chartumu, Gordon, zamiast zabrać się za realizację odgórnej dyrektywy, zaczął słać do Kairu dziesiątki telegramów z pomysłami na rozprawienie się z rebelią Mahdiego. Evelyn Baring, konsul generalny Egiptu, czuł przez skórę, że kłopoty zbliżały się wielkimi krokami.

Miał rację. W głowie Gordona kotłowały się setki myśli i pomysłów. Z tego pozornego chaosu szybko uformowała się wizja podjęcia walki. Jego przełożeni ujrzeli ją w postaci oświadczenia: Gordon „nie wyjedzie z Chartumu, jeśli każdy, kto chce wyjechać, nie będzie mógł tego uczynić”. A skoro ewakuacja niektórych oddalonych garnizonów nie była możliwa, o generalnym wycofaniu nie było mowy.

Pojedynek woli

Wkrótce telegraf Chartumu zamilkł. Stało się to, gdy plemiona zaludniające tereny od strony Egiptu poczuły słabość Egipcjan i przecięły druty. Nadal działała komunikacja – była podtrzymywana dzięki kanonierkom pływającym po Nilu, oraz posłańcom przemykającym przez kontrolowaną przez wroga pustynię. Miasto nie od razu znalazło się w pełnym oblężeniu.
Na początku Chartum otoczony był palącą i niewybaczającą błędów pustynią. Zamieszkujące ją wrogie plemiona stawały się coraz bardziej wrogie, a wojownicy kontrolowani przez Mahdiego pojawiali się coraz bliżej i bliżej. Nie sposób było więc powiedzieć, że oblężenie zaczęło się tego to a tego dnia. Jednak w końcu dziesiątki tysięcy wojowników Mahdiego, otoczyły miasto szczelnym kordonem.

Nastąpił osobliwy okres zmagań między Gordonem, domagającym się odsieczy, a premierem Gladstonem w Londynie. Premier wciąż nakazywał ewakuację. Samo wysłanie Gordona, miało mieć wartość czysto propagandową dla opinii publicznej. Miało być gestem rządu w Anglii w kierunku  opozycji, ale też bardzo wtedy wpływowej Ligii do Walki z Handlem Niewolnikami. Cała sytuacja stała się katalizatorem sporów między siłami politycznymi dążącymi do ekspansji imperialnej, a zwolennikami jej ograniczenia. Swoją rolę odegrała szersza opinia publiczna. Wiedziała ona, że do ogarniętego wojną dzikiego Sudanu posłano szlachetnego bohatera, po czym pozostawiono go na pastwę religijnych fantatyków. Na premiera presję wywierał już sekretarz wojny lord Hartington i sama królowa Wiktoria. W końcu premier musiał się ugiąć. Zapadła decyzja o wysłaniu odsieczy.

Oblężenie i odsiecz

W jego środku Chartumu zamkniętych zostało około 8000 żołnierzy. Gordon dysponował zapasami na pół roku. Armia Mahdiego nie spieszyła się ze szturmem. Sam prorok zdawał sobie sprawę, że lada chwila może pojawić się odsiecz uzbrojonych w nowoczesną broń i zdyscyplinowanych żołnierzy brytyjskich. Konfrontacja z Europejczykami mogłaby zniszczyć aurę niezwyciężoności, która przyciągała pod skrzydła proroka kolejnych wojowników. Sam Mahdi pojawił się pod miastem dopiero w końcu października.

A Gordon prowadził prace fortyfikacyjne i czekał. W końcu minął 30 listopada, a więc dzień, który wcześniej wyznaczył sobie jako czas, w którym będzie musiał się poddać. Pomoc była w drodze – takie informacje docierały do niego przez ryzykujących życie posłańców.
Nie wyglądało jednak, że odsiecz pojawi się na czas. 14 grudnia za ich pośrednictwem wysłał do Kairu ostatnią partię swoich notatek: „Teraz uważajcie, jeśli bowiem korpus ekspedycyjny, a domagałem się ledwie 200 ludzi, nie nadejdzie w ciągu dziesięciu dni, miasto padnie w ręce nieprzyjaciela. Zrobiłem dla honoru mojego kraju wszystko, co było w mojej mocy. Żegnajcie.” Takie były jego ostatnie słowa.

Odsiecz z Kairu do Chartumu przemieszczała się szlakiem wzdłuż rzeki. Dowodził nią zasłużony generał Garnet Wolseley. Zdając sobie sprawę z rozpaczliwej sytuacji, 30 grudnia wysłał przodem grupę 1800 jeźdźców na wielbłądach, aby spróbowali oni przebić się do mogącego upaść lada chwila miasta. Grupa ta poruszała się skokami od oazy do oazy, podciągając stale niezbędne zapasy. Wpierw zbudowała niewielki fort w Gakdul, a potem w Abu Klea.

Garnet Wolseley. Ilustracja: Wikimedia Commons

Epicentrum dramatu było coraz bliżej i w tej ostatniej oazie trzeba już było walczyć. Na przeciw jeźdźców stanęło dziesięć tysięcy wojowników proroka. Szybko zbudowano fort. Złożono w nim zapasy i przygotowano na przyjęcie rannych. A o świcie następnego dnia Anglicy, formując czworobok, ruszyli na pięciokroć liczniejszego przeciwnika. Tu zdyscyplinowana armia przeważyła nad konnymi wojownikami z poprzedniej epoki. Opłaciwszy ich rozbicie utratą 10% stanu, Anglicy natychmiast ruszyli w kierunku Chartumu.

Nocnym marszem pokonano 24 mile. Do brzegów rzeki zostało cztery. I wtedy, a było to 19 stycznia, ponownie drogę zagrodził hordy żądnych krwi ludzi pustyni. W wielkiej bitwie europejska dyscyplina przeważyła. Zwarty szyk żołnierzy, zadawszy pustynnym wojownikom ciężkie straty, w końcu dotarł do brzegu rzeki. Droga do Chartumu stała otworem.

A w oblężonym mieście żywności nie było wcale i o każdą garść zboża zdesperowani ludzie toczyli się walki na śmierć i życie. Gordon stracił nadzieję. W tym czasie upływał dziewiąty miesiąc oblężenia. Dowodzący nim Mahdi, oczami swoich zwiadowców obserwujący postęp nadchodzącej odsieczy, wiedział że teraz ma ostatnią szansę na szturm.

Los miasta dokonał się nocą z 25 na 26 stycznia. Niezauważone przez wycieńczonych (lub przekupionych) obrońców, przez fortyfikacje przedostały się oddziały wojowników Mahdiego. Strzelanina rozpętała się dopiero, gdy intruzi przedostali się do samego centrum miasta. Opanowawszy ulice, triumfujący derwisze rzucili się w kierunku pałacu gubernatora.

Tam rozegrała się scena godna kulminacji epickiej superprodukcji z Hollywood. Na szczycie schodów prowadzących do pałacu stał Gordon. Człowiek wzbudzający i strach i podziw niemal tak religijny w swojej naturze, jak sam prorok Mahdi. Ubrany w paradny gubernatorski mundur, z pistoletem w dłoni, czekał na swój los patrząc w dół. Derwisze zatrzymali się, oczarowani patrzyli w górę.

Napór wojowników, którzy zasmakowali właśnie krwi i czuli swój triumf, przełamał czar niezwykłego momentu. Według jednej z wielu sprzecznych relacji, jeden z wojowników, łamiąc rozkaz pochwycenia Gordona żywcem, wykrzyknąwszy „O przeklęty! Twój czas nadszedł!” przekłuł Anglika oszczepem. Chwilę później w plecach wielkiego człowieka utkwiły kolejne ostrza oszczepów i mieczy. Odcięto jego głowę i zaniesiono do stóp proroka. Chartum padł.

Stało się to 26 stycznia 1885 roku.

Dwa dni później, a więc 8 stycznia, syreny parowców przybijających do brzegu rzeki oznajmiły miastu nadejście odsieczy. Za późno. Dwa dni. Tylko dwa dni.

Obraz Georga Joya pt. General Gordon’s Last Stand. Źródło: Wikimedia Commons

Obserwatorzy na pokładach parowców patrzyli przez lunety. Ale choć ze wszystkich sił wytężali wzrok, nie dojrzeli union jacka powiewającego nad pałacem gubernatorskim. Zamiast niego powitał ich za to huraganowy ogień mahdistów.
Stojący na pokładzie jednego z parowców Wolseley miał jasne instrukcje na taką sytuację. Wracać. I to też uczynił. Wkrótce po tym odwrocie padły ostatnie garnizony egipskie i Sudan stał się niepodzielną domeną proroka.

Wśród żołnierzy obserwujących rojących się w Chartumie wojowników był niejaki major Kitchener. Był jednym z oficerów wysłanych przed główne siły odsieczy. Wcześniej, gdy Anglicy za pomocą słynnej metody gunboat diplomacy* ściągali długi z niewypłacalnego Egiptu, był świadkiem bombardowania Aleksandrii.

Śmierć angielskiego bohatera nie była końcem całej sprawy. Być może to wtedy w jego duszy Imperium Brytyjskie i potęga jego machiny wojennej sformułowało złowróżebną dla Mahdiego obietnicę: „my tu wrócimy”. A obietnica spełniła się ręką właśnie Kitchenera.

Kontynuacja: Bitwa o Chartum (1898)

Źródła:

Winston Churchill: The River War: An Account of the Reconquest of the Sudan

 Morskie szlaki kolonialne http://spatial.ly/2012/03/mapped-british-shipping-1750-1800/

John Ward: Our Sudan: Its Pyramids and Progress (1905)

Wyjaśnienia:

gunboat diplomacy – popularne określenie oznacza sposób negocjacji z pozycji siły. Pierwotnie stosowało je Imperium Brytyjskie w celu wymuszenia swoich racji na zacofanych cywilizacyjnie państwach i królestwach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Releated

Recenzja użytkownika: Fujifilm X T-4 (zawiera opisy wyłącznie wad i usterek)

Recenzja w trakcie tworzenia.   Zakup aparatu: X T-4 zakupiony na Tajwanie w kwietniu 2022 roku. Obiektyw: Fujinon XF 70-300. Opinia użytkowania realizowanego w czasie sesji zdjęciowych na wolnym powietrzu w okresie lipiec-sierpień 2022. Ilość dni zdjęciowych: 57 Ilość wykonanych klatek: ok. 400 000 (słownie: czterysta tysięcy). Średnia ilość wykonanych klatek w czasie jednej sesji: […]

O jeden kraj za daleko

Jeśli Izrael upadnie, czy jego mieszkańcy przyjdą do Polski? W tym tekście przedstawiam hipotezę na temat przyszłości Polski. Hipoteza ta scala ona w jeden spójny obraz trzy wątki: kwestię szkalowania Polski i Polaków poprzez przypisanie im odpowiedzialności za holokaust Żydów, odszkodowania za ww. holokaust oraz przekazanie haraczu za mienie bezspadkowe oraz nadchodzący koniec geopolitycznej pauzy, potencjalnie skutkujący […]